poniedziałek, 11 stycznia 2010
O szaliku słów kilka
Gdy ruch kibicowski w Polsce był jeszcze w głębokich powijakach kibice różnych drużyn byli w zasadzie nie do odróżnienia. W końcu pod koniec lat 70. powoli na stadionach zaczęły sie pojawiać pierwsze barwy. Wpierw były to flagi na kij, a po pewnym czasie szale. Te pierwsze szale, wyrabiane przez mamy/babcie były czymś czego młodzi kibice nie zrozumieją. Teraz to proste kupujesz szal i masz. Wtedy by mieć swój klubowy szalik trzeba było często poświęcić kilka swetrów by był w odpowiednich barwach. Trzeba też było jakoś go zrobić. Takie szale często były relikwiami dla tamtych kibiców. Relikwiami a więc i wspaniałym łupem dla ich wrogów. Niczym średniowieczni rycerze walczono o barwy na stadionach, dworcach i ulicach. Wraz z upływem lat i rozwojem technologi pojawiły się szaliki z napisami. Pierwsze te z lat 90. produkowała nieistniejąca już firma OK. Wtedy jeszcze nie było wielkiej rozpiętości wzorów i wszystkie różniły się praktycznie tylko barwami i nazwą klubu. Za to jedną cechę miały wspólną. Na każdym był nieśmiertelny buldog. W zasadzie nawet nie wiem skąd wtedy taka popularność tego psiaka. Dziś mnogość szalików w każdej ekipie. Możliwości są takie że nie ma w zasadzie wzoru którego nie da się zrobić. Ale widać też że niektórzy tęsknią jednak za tymi pierwszymi, za barwówkami. Dziś nadal szalik stanowi łup dla wrogów ale dziś chyba też mniej się szanuje swój szalik... Kiedyś strata szalika to była wielka tragedia dla właściciela, ale dziś młodzi kibice którzy na mecze chodzą od niedawna nie znają chyba prawdziwej wartości swych barw.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz