czwartek, 2 sierpnia 2012

Nutka wspomnienia przed sezonem

Nowy sezon za pasem, jeszcze tylko dosłownie kilkadziesiąt godzin i zmagania w pierwszej lidze zaczną nasi piłkarze. Niestety w haśle "Pierwsza liga wraca po 18 latach do Tychów" jest mały haczyk. Do ligi owszem wracają tyscy piłkarze, ale liga nie wraca do Tychów. A to wszystko za sprawą miłościwie nam panujących władz miasta które od lat obiecują stadion, baa nawet już wyprowadzili drużynę do Jaworzna, ale na Edukacji nie wbito nawet łopaty. No ale nie o tym dziś chciałem, ponarzekam na tą całą urzędniczą zgraję kiedy indziej.
Dziś o wspomnieniach, o tym jak to wszystko się zaczęło, a było to chyba całe wieki temu. Pierwszych meczy jeszcze wtedy właśnie w ówczesnej II lidze (dziś I) za bardzo nie pamiętam. Potem przyszła na moment do Tychów ekstraklasa. Co prawda w dzisiejszych czasach byłoby to nie do pomyślenia bo przecież to była fuzja, no ale wtedy inaczej na to patrzano. Pierwsze świadome mecze, pierwsze zafascynowanie młynem, no i pierwsze wyjazdy. Piękne to były czasy. Doskonale oflagowany płot, fany naszych FC z Bierunia czy Murcek, legendarna "Królowie Śląska GKS Tychy Polska" i Polish Power z celtykiem. Głośny doping na każdym meczu, prawie każdy wyposażony w szalik, większość też w nieśmiertelne kurtki flyersy. To wtedy chyba załapałem na 100% tego kibolskiego bakcyla.
I stadion, zwykły pokomunistyczny, z bieżnią i nieużywaną krytą. To wtedy na prostej pojawiły się zielone krzesełka, to wtedy nasz młyn usadowiony za bramką był jednym z lepszych na Śląsku i napewno w czołówce Polski. Potem przyszedł wielki upadek i na kilkanaście lat pochłonęły nas V, IV i potem II liga. Zmieniały się nazwy drużyny, zmieniały się zarządy i piłkarze, wielu kibiców przewinęło się przez te lata. A stadion z roku na rok coraz bardziej niszczał. Na krytą wchodziliśmy czasem na patencie bo ogólnie to rosła tam trawa i pół Polski się śmiało że w Tychach mają pastwisko pod dachem. Łuk otworzyli nam tylko raz, na pucharowe starcie z psiakami z wisły. Przez te wszystkie lata ja trwałem na tej naszej ruinie która się nawet dorobiła nazwy "Estadio de Ruina". Znałem każde miejsce tego stadionu, każdy zakamarek i krzesełko. Przez lata to był mój i nie tylko mój drugi dom. I niszczał, z dnia na dzień był w coraz gorszym stanie, a dla mnie jednak najlepszym. To tu rozkręcaliśmy fajną awanturkę z ochroniarkami na Rakowie, to tu atakowaliśmy Zagłebię. To tu debiutowało wiele naszych świetnych fan, a także to tutaj na Sektorze F naszej ruiny powstawały pierwsze oprawy ultrasów z Ultra Warriors,a potem chłopaków z TNG.
Wreszcie nam zamknęli nasz dom, to już ponad rok jak stoi pusty i jeszcze bardziej straszy. A ja tęsknię za tą naszą ruinką. Za tymi wszystkimi chwilami które tam spędziłem wraz z bandą dobrych i trochę nienormalnych wariatów. Bo któż normalny spędzałby każde sobotnie popołudnie drąc morde na stadionie gdzie z automatu po wejściu na sektor miałeś ujebane wszystko od sypiących się krzesełek. Ktoś może powie że w końcu nastąpi taki dzień i wybudują nam stadion, nowy pachnący świeżością, ze składanymi krzesełkami i dachem. Ale tam już nie będzie tej specyficznej atmosfery, to już nie będzie miejsce dla hardcorów którym było obojętne czy sypie śnieg czy jest skwar, czy leje wiadrami czy jest -15 stopni. A to wszystko mieliśmy okazję przeżyć na naszej ziemi. Na naszych trybunach, na których sie wychowaliśmy, które były naszym drugim domem, gdzie straciliśmy masę zdrowia, serca i czasem łez. To było moje miejsce które kocham i zawsze będę kochał. Bynajmniej nie jestem przeciwko budowie stadionu, bo przecież atmosfere tworzą ludzie to i tam jakoś to będzie. Ale jestem przeciwny temu by nasza święta ziemia była szargana i niszczała, by nikt z tym nic nie robił...

niedziela, 8 lipca 2012

Stare dzieje: Wawel Wirek-GKS Tychy

W tym roku minęło 10 lat od tego meczu. Niby zwykły ligowy szary mecz, ale jednak nie do końca.
Początek rundy wiosennej wypadł w zimowej scenerii. Umawiamy się na dworcu i w ok. 60 osób ruszamy do Rudy Śląskiej, W Mikołowie jak było do przewidzenia "witamy" się z Ruchem, kilka kopów i chorzowscy się zrywają, my możemy spokojnie i o dziwo dalej jechać. Na Halembie czekamy na autobus w mniejszych grupkach, wszyscy oczywiście są bez barw, no ja na chwilkę ubrałem komin ŁKSu ale jednak nie chcieliśmy się dać wyczaić więc został schowany. Wreszcie ruszyliśmy na Wirek. Do meczu jeszcze ze dwie godziny. Starzy porozsiadali się w knajpce w okolicy stadionu, a my młodzi heh jak to młodzi postanowiliśmy pobuszować trochę. Dzielimy się na trzy mniejsze grupki i idziemy na dzielnice. Nie trzeba było długo szukać jak nasza grupa trafia Ruch. Krótka wymiana kamieni z Niebieskimi i musimy się zrywać. Szybko odnajdujemy się z resztą naszych i teraz to już my jesteśmy stroną atakującą. Niestety zapędziliśmy się trochę za daleko i parę aut z chorzowskimi goni nas ze sprzętem. Musimy się zrywać do knajpy, zresztą mecz już niedługo. Na samo spotkanie wchodzimy przy konkretnej śnieżycy, jedni wchodzą przez płot, inni wjeżdżają z bramą. Miejscowy prezes jednak nie chce problemów i przynosi nam na sektor bilety. W pierwszej połowie pod stadionem widzimy jeszcze czających się kibiców Ruchu których gonimy. W przerwie zmienia właściciela jedna z krat piwa ze sklepu obok stadionu. Psiarnia chce zawinąć nowych właścicieli i zaczyna się regularna bitwa, po naszej stronie bronią kamienie i trochę ogrodzenia. Milicjanci mają na wyposażeniu shot guny i to przesądza wynik tej wojenki. W czasie gdy cała awantura się skończyła część z nas w wiadomy sobie tylko sposób wyparowała. Niestety psiarnia zawinęła 3 z nas na dłuższy pobyt w Rudzie Śląskiej.
Wyniku meczu oczywiście nie pamiętam, to akurat nieważne. Tamten mecz może i był tylko ligowym szarym meczem, ale był też częścią wspaniałych przygód jakie dane mi przeżywać z ukochanym klubem. Nieważne to że w celi było zimno i twardo, nieważne to że wpiedol jaki zebrałem na dołku i przesłuchaniu długo się goił. WAŻNE ŻE OD LAT WIERNIE TRWAM W TYM CO KOCHAM!!!

czwartek, 14 czerwca 2012

€uro 2012

Już kilka dni trwa Euro to i czas napisać parę słów o imprezie którą się jarają głównie janusze i ludziki co w życiu na meczu nie byli.  No ale nie będzie tylko narzekania więc zaczynamy.

czwartek, 31 maja 2012

WALKA!!!

Zwykły ligowy wyjazd. Kolejne odwiedziny miasta X w ostatnich paru latach. Od dawna wiadome było że ochrona lubi tam robić problemy, ale generalnie tylko na wejściu. Potem odsuwają się w cień i już można bez zbędnego ciężaru kibicować.
Niestety ten weekend dla mnie nie był typowym ligowym meczem. To był jak się potem okazało policyjny pokaz siły na wszystkich stadionach. Bo to właśnie tego dnia Adam Rapacki tak ochoczo namawiał komendantów wojewódzkich do rozdawania zakazów. No ale do rzeczy. Mecz jak mecz, na boisku nuda, doping w pierwszej połowie nie powala na kolana. Coś trzeba z tym zrobić. Druga połowa i wraz z megafonem ląduje na płocie, od razu łatwiej ogarnąć śpiewanie i teraz wreszcie jest OK. Niestety sielanka nie trwa długo i po kilku minutach jeden z naszych ultrasów daje mi cynka że ochrona zaczyna kminić jakby mnie z tego płotu zgarnąć. Trzeba było zejść.

poniedziałek, 21 maja 2012

Powrót po latach!

Po 18 latach (czasów Sokoła nie liczę) wracamy do wielkiej polskiej piłki. Może to jeszcze nie Extraklasa, ale drugi poziom rozgrywek dla klubu który od lat pałeta się po wsiach to już dużo. No tak awans zdobyty ale co dalej? Nie mamy stadionu, a w obietnice prezydenta już chyba mało kto wierzy. Kibicowsko przez to też szału nie robimy. Ostatni sezon i wieczne granie na wyjeździe nie pomogły. Frekwencja na poziomie od 150 do 1000 osób na meczach "u siebie" w Jaworznie nie powala na kolana. Na pewno nie jest tak jakby chcieli niektórzy to widzieć że nie zasłużyliśmy. Bo jeśli by tak myśleć to takich klubów jak Stróże czy Nieciecza w ogóle nie powinno być, ale do średniaka ligowego kibicowsko sporo nam brakuje. Może jedno nas stawia wyżej od tych ligowych przeciętniaków. Napewno są to oprawy. Nasi Ultrasi od lat wykonują kawał dobrej roboty i za to wielkie dla nich brawa, szacunek i uznanie. W kwestii dopingu ciężko mi się wypowiadać ale jest również całkiem dobrze. Praca którą zaczęliśmy przed laty daje efekty i tylko czasami można się jeszcze przyczepić że coś jest nie tak. Ale samymi oprawami i śpiewaniem w czasami kilkadziesiąt osób szału na drugim poziomie rozgrywek nie zrobimy.
Od dziś za to mogę wam publicznie obiecać częściej pisać, ach to szaleństwo blogowania przez telefon :) i w następnyc odcinach powspominam jak to było te kilkanaście lat temu w okręgówce. Trzymajcie się!