środa, 2 lutego 2011

Dokąd zmierza "polskie" ultras?

Ruch ultras narodził się we Włoszech w latach 60. ubiegłego wieku. Włoscy tifosi zapoczątkowali coś co w szybkim tempie rozeszło się po Świecie. Do Polski dotarło to dość późno bo w zasadzie dopiero od lat 90. można zaobserwować to zjawisko. Z założenia ultras to organizowanie dopingu, miłość do ukochanej drużyny niezależnie od tego jak gra, poszanowanie barw klubowych ale także i walka za te barwy, bronienie ich. Najważniejsza w ruchu jednak jest niezależność, samowystarczalność, nie zawsze zgodna z normami społecznymi.
Właśnie w latach 90. po raz pierwszy na polskich trybunach zaobserwowaliśmy czy to jakieś niewielkie oprawy czy pirotechnikę. Wtedy w zasadzie słowa "hooligans" i "ultras" znaczyły to samo. Młyny były wypełnione właśnie takimi prawdziwymi ultrasami.  Każdy dopingował swój klub, każdy brał udział w oprawie ale i każdy w potrzebie za niego walczył. Nikt nie patrzał na to co napiszą w gazetach po meczu. Nie było kalkulacji w stylu "tam nie jedziemy, bo ciężki teren". Kiedyś ultrasem był ten kto się nim czuł.
A jak jest teraz???
Ultrasi XXI wieku bo tak chyba trzeba ich określić. W dzisiejszych czasach ultrasami określa się grupy ludzi od organizacji opraw. Grupy hooligans zajęły się swoją działką i coraz częściej można ich wogóle nie spotkać na stadionie. No więc kim są Ci którzy nie działają w bojówkach hools, ani nie należą do grupy ultras? Jak ich określić? Piknikami nie są bo przecież do młyna idą i zdzierają gardła za klub. Baa nie jeden pewnie zawalczy na mieście o swoje barwy. No więc kim oni są? Za to znowuż można znaleźć takich którzy działają w nowoczesnych ultra grupach a barwy oddali by z pochyloną głową.  Kto jest więc większym ultrasem?
W ogóle te nowoczesne ultras jakoś odbiega od tego prawdziwego. Ugrzecznione oprawy, haha dawno już nie było w Polsce oprawy mocno (wulgarnie nawet) wymierzonej we wroga. A przecież nie o to chodzi by podnieść tysiąc kartoników, a o to by miało to jakiś przekaz. Niektóre grupy poszły w swym dziwnym zachowaniu znacznie dalej i np. są wspierane finansowo czy to z klubu czy to z UE. Tu już całkiem zatracają sens swojej idei jako grup samowystarczalnych. Inną jeszcze sprawą jest dokładnie przygotowywanie się do wszystkiego, oprawy co do minuty, sterowane niczym w jakimś teatrze. A gdzie spontaniczność, a gdzie w tym wszystkim zabawa.  Tego wszystkiego coraz bardziej brak. Brak spontanu w niektórych ekipach zaczyna powoli przypominać już nie ultras a raczej niedzielne szkółki. Tego nie wolno, to nie wypada, a to jeszcze komuś nie pasuje. Czy o to chodzi?? Co nas obchodzi co wolno co nie? To my rządzimy swoją trybuną więc to my ustalamy zasady. Niedługo ultrasi dojdą do wniosku że nie wypada na meczu Legia-Widzew zaśpiewać: "Jude jude jude RTS". A stąd już niedaleka droga by przypominać publiczkę tę ze skoków Małysza czy siatkówki z których tak się śmiejemy. Ultra to nie jest robienie z siebie na siłe tych dobrych, tych chwalonych. Ultra to robienie tego co się kocha najlepiej jak się potrafi. Ultra to nie rekordy w największej liczbie kartonów, najdłuższej sektorówce czy najlepiej śpiewanej PAOKARZE. Ultras to dążenie do tego by było nas jak najwięcej, jak najwięcej zdrowo pierdolniętych fanatyków którzy nie poddają się systemowi jak masy ludzi bez kręgosłupa. Tego wam wszystkim i sobie również życzę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz